czwartek, 22 stycznia 2015

Is It Scary 1

Obudziłam się, rozglądając dokoła. Ostatnie, co pamiętałam z wczoraj to, że próbowałam popełnić samobójstwo, przez to, co się u mnie w ostatnim czasie dzieje. Rozejrzałam się sie dokoła i dotarło do mnie, że nie jestem w swoim mieszkaniu. Odkryłam kołdrę, i spuściłam nogi z łóżka, tak, że dotykałam zimnej podłogi. Spojrzałam na ramię, byłam cała zabandażowana, z resztą ręka też. Zdziwiłam się, że znowu wyszłam bez większych urazów. Spokojnie wstałam, tak by nie zakręciło mi się w głowie. Niestety moje starania wyszły na daremne, o mało, co nie upadłam, więc w ostatniej chwili złapałam się barierki. Gdy w końcu kręcenie w głowie trochę ustąpiło, ruszyłam, do wyjścia. Uchyliłam delikatnie drzwi i wyjrzałam na zewnątrz. Oglądałam dokładnie każdy pokój, najbardziej jednak interesował mnie ostatni. Podeszłam do drzwi i gdy już chciałam dotknąć klamki, one otworzyły się przede mną. Nie kryłam zdziwienia, a dokładniej strachu. W całym pokoju, była głucha cisza, którą zakłócił mój głośny przyśpieszony ze strachu oddech. W całym pokoju świeciły się tylko stare naftowe świecie, za oknem zaś, było słychać, pogwizdy wiatru, oraz grzmoty, wskazujące na to, że zbliża sie burza.
- Okej pora spadać- wyszeptałam pod nosem, gdy, usłyszałam, skrzypienie, podłogi. Odwróciłam sie na pięcie, w stronę drzwi, które zatrząsnęły się tuż przed moją twarzą. Próbowałam je otworzyć. Nic zero, oparłam sie o nie i głośno westchnełam. Wtedy usłyszałam jakieś szepty, dochodzące z książek. Na początku pokręciłam głową, lecz zainteresowało mnie to. One jakby ciągnęły moja dusze do siebie mówiąc " podejdź tu a zobaczysz cos cudownego. Obiecuje nie pożałujesz". Podeszłam do szafy, na, której leżały te książki, i dokładnie się rozejrzałam, głos nie pochodził z książek, tylko z wielkiej szklanej kuli, leżącej, na stole. Odsunęłam krzesło i przyjrzałam się sie jej dokładnie, omal nie dostając zawału, gdy wiatr otworzył drzwi balkonowe. Wtedy poczułam zimny wiatry, który, odrzucił moje włosy do tyłu, i sprawił, że zaczęłam sie trząść. Byłam w jakimś podkoszulku z napisem Live And Let Die, i moich czarnych dżinsach. Miałam to jednak w nosie. Ważniejsza byłą ta, kula, przyjrzałam się jej dokładniej, i wtedy zobaczyłam jakąś kobietę mówiącą do mnie. Była przerażająca, i cały czas powtarzała moje imię, jakby, chciała, rzucić na mnie klątwę.
- Odsuń się- usłyszałam wrzask, od strony drzwi. Odwróciłam się w tamtą stronę, i wykrzyknęłam przerażona. Przede mną stała, jakaś postać w kapturze, a jej wielkie czarne oczy, lśniły, przez blask świec. Otworzyłam usta, chcąc coś powiedzieć, lecz nie umiałam wydusić słowa- Nie bój się- dodała łagodnie. Ściągnęła kaptur i podeszła do mnie wyciągając rękę w moim kierunku.
- Nie dotykaj mnie- pisknełam, wciskając się jeszcze mocniej w krzesło.
- To tak dziękujesz, swojej wybawczynie,  gdyby nie ja skończyłabyś na drugim świecie- odparła, zamykając drzwi balkonowe.
- Oj przepraszam- zarumieniłam sie- Dziękuje, chociaż wolałabym to się wreście skończyło- dodałam, opierać sie o rękę.
- Co?- Spytała zafascynowana.
- Cały czas słyszę jakieś głowy, jakby wołanie o pomoc- wyjaśniłam, dotykając mojego nadgarstka, w prawej dłoni. Na której lśniły blizny, po mojej przeszłości.
- Boże, to nie dobrze- pokręciła głową.
- Ta, przepraszam, za nadużycie twojej gościnności, ale musze spadać- wstałam i podeszłam do drzwi.
- Okej, ale uważaj. Przed północą roi się od morderców- przestrzegła mnie, chowając kulę, do szafy- A tak właściwie nazywam się Tenesha- wyciągnęła dłoń w moim kierunku, uścisnęłam ja i odskoczyłam jak poparzona. Jej dłoń była lodowata. - Coś nie tak?
- Nie, po prostu masz zimna dłoń- wyszeptałam, na co wybuchła śmiechem moim oczom ukazały się wydłużone kły, nie takie jak u wampira trochę inne.
-Naprawdę, wiele rzeczy słyszałam na mój temat. Ale tego nie- złapała się za brzuch- To powiesz mi jak sie nazywasz? Obiecuje nie zjem cie. Na kanibalizm jeszcze nie przeszłam.
- Rosario- wymamrotałam.
- Różaniec, chymmm nieźle, będę do ciebie mówić Rose lub Rosa, co ty na to?
- T-tak..... To ja idę- wybiegłam z tamtego pokoju. Zostawiając ją w wyśmienitym humorze. Zbiegłam po  krętych schodach, i wbiegłam do przed pokoju. Zauważyłam moje czarne trampki, jak najszybciej zawiązałam sznurówki i już miałam wychodzić, kiedy usłyszałam.
- Do zobaczenia Rosario. Bo zobaczymy sie już niebawem- powiedziała tajemniczym głosem" Pora spadać"- zapiszczała mi moja podświadomość. Otworzyłam drzwi i wybiegłam na zewnątrz, gdzie trwała burza. Po chwili byłam już przemoczona na cieką nitkę. Było mi zimno, i źle, ale wolałam być tu niż tam, chociaż Tenesha była miła, wystraszyła mnie nieco. Przysiadłam na pobliskiej ławce i ukryłam twarz w dłoniach. I wtedy znów to usłyszałam.
" Pomóż mi. Błagam... Rosario"
To był damski głos, mówiła to już od dwóch tygodni, potem odezwał się drugi głos. Tym razem męski
" Ona cie potrzebuje. Ja też. Ale ratuj ja. Proszę"
Załkałam, i jęknęłam cicho.
- Jak ja wam mam pomóc- uniosłam oczy ku górze, i po raz kolejny tego dnia zamarłam. Przed mną stał, jakiś dziwny facet. Przyglądał mi się, co chwila, i mówił sam do siebie. Potem podszedł do mnie i wypowiedział niezbyt zrozumiale, ale udało mi się skleić te zdanie

" Dni jej władzy są policzone. Znajdź złoty zwój by uratować twój naród. Inaczej czeka nas zagłada. Ciemne istoty, będą się śmiać, niszczyć nas, do momentu, kiedy upadniemy i nigdy już nie zobaczymy światła słonecznego. Od tego sa strażnicy wieczności. W ich jedyna nadzieja". Ostatni raz na mnie spojrzał, a ja poczułam przeszywający ból w klatce piersiowej, w tym czasie, on zmienił sie w popiół i zniknął.  A wraz z jego zniknięciem zniknął ból, otworzyłam oczy i usłyszałam przeraźliwy pisk, dziewczyny. Rozejrzałam się sie w poszukiwaniu dziewczyny, która wydobyła ten pisk, lecz nikogo nie było. Tylko ja, której wiatr owiewał włosy i muskał zimnym powietrzem rozgrzaną skórze. Oddychałam w spokojnym tempie, rozglądając się dokoła. Postanowiłam iść w przeciwnym kierunku, w stronę placu, tam na pewno spotkam kogoś żywego. Idąc przez ciemny las, rozglądałam się sie, co chwila w poszukiwaniu żywej duszy, mój wzrok przyzwyczajił się do ciemności, wiec dokładnie wszystko widziałam. W końcu znalazłam sie na upragnionym placu, przeszłam kawałek, gdy usłyszałem głośny dźwięk tykania zegara. Wybiła północ. Zaklnełam w duchu, nikogo nie było, przymknęłam oczy by uspokoić się nieco, a gdy je otworzyłam dostrzegłam białą kartę, coś w stylu, karty do pokera. Spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się rozbawiona. Na dole był ogromny napis "Wampir- Fenix, „ a na górze "Strażnicy Wieczności".  Byłam rozbawiona do momentu, kiedy przypomniałam sobie słowa tego szaleńca" Strażnicy Wieczności".
Myślałam , że ktoś robi sobie ze mnie żarty, lecz nikogo nie było. Przerażiłam się nie na żarty. A tak naprawdę nie wiedziałam, ze to dopiero pocżtek tego koszmaru.


1 komentarz:

  1. Hejka!
    Ślicznie dziękuję za zaproszenie na bloga. Opowiadanie zapowiada się bardzo ciekawie i interesująco. Podziękuj swojej przyjaciółce, że Cię namówiła na założenie tego bloga, bo piszesz naprawdę wciągająco. Bardzo lubię takie typu opowiadania. Już nie mogę się doczekać kiedy dodasz kolejną część opowiadania.
    Pozdrawiam i życzę powodzenia w pisaniu,
    K@te :)
    P.S. Kiedy następną część na Immortal Love?

    OdpowiedzUsuń